W drodze na Majorce – Palma, Salinas i lokalne kulinaria

Koleżanka z pracy zapytała mnie: Jedziesz znowu na Majorkę? Poczułam się jak przyłapana na gorącym uczynku i prawie szeptem potwierdziłam mój zamiar. Jej łuki brwiowe stały się jeszcze bardziej łukowate. A za chwilę ucieszona, że daję jej powód do dalszej dyskusji, wyrzuciła: To pewnie gra w twojej duszy coś pirackiego albo arabskiego.
Pirackiego albo arabskiego? O czym ona mówi? Tym razem moje łuki brwiowe podniosły się do góry. No tak, odparła, bo tylko piraci i Arabowie z uporem walczyli o wyspę. Pomyślałam, że to dobry motyw, żeby rozejrzeć się po Majorce i odnaleźć, choćby śladowo, jakieś pirackie czy arabskie pozostałości.
No i znalazłam – pirata, przemytnika, świniopasa w jednej osobie, który został najbogatszym obywatelem i największym mecenasem sztuki w Hiszpanii. Ślady mauretańskie są też widoczne. Nie mówiąc o pisarzach, aktorach i muzykach, którzy tutaj żyli i tworzyli. Żeby nie było za nudno i głodno, zdradzę, co Majorka kulinarnie oferuje na zaspokojenie łaknienia.

Majorka to specjalne miejsce. Byłam tu już kilka razy i ciągle nie mogę się tą wyspą nasycić. Za każdym razem odkrywam coś nowego, co mnie mobilizuje do nowej wyprawy. Palma jest stolicą wyspy.
Z punktu widzenia historii sprawa jest prosta. Maurowie opanowali wyspę na 300 lat (X – XIII w.). Potem Majorka przeszła w ręce katolików i tak pozostało do dzisiaj. Zwycięstwo nad Maurami uwieńczyli budową katedry. Ta majestatyczna budowla należy do znaków rozpoznawczych Palmy. Budowano ją kilkaset lat, stąd można w niej odnaleźć architektoniczne ślady różnych epok.

Dzisiejszą formę uzyskała dzięki Antoniemu Gaudiemu, o którym wspominałam we wpisie o Barcelonie (link do posta o Barcelonie). Jego wyraźne ślady można podziwiać w secesyjnych ołtarzach. To rzadkie zestawienie gotyku i secesji robi duże wrażenie.

Na zwiedzanie katedry można poświecić cały dzień. Jeżeli jednak nie macie tyle czasu, to poza Gaudim, musicie choćby na chwilę przystanąć, żeby podziwiać największą rozetę świata. Promienie słoneczne przebijające się przez tę szklaną mozaikę pozostawiają fantastyczne refleksy jak w kalejdoskopie. Muszę przyznać, że katedra tak dominuje krajobraz, że trudno sobie wyobrazić, że tym miastem rządzili 300 lat Maurowie.

Poruszając się wąskimi ulicami w stronę rynku, trzeba się przemieszczać wśród konkurujących ze sobą wymyślnie ozdobionych kamienic secesyjnych. Jedna z nich zwraca szczególną uwagę – Can Forteza Rey. Ten budynek wysadzany kafelkami ożywił w secesji arabską tradycję dekoracyjną. Architekt Pedro Augilo Forteza założył nawet specjalną pracownię ceramiczną, która produkowała kafelki według starych arabskich zasad. Stały się one tak modne, że każdy ówczesny nowobogacki stawiający sobie kamienicę chciał je mieć na fasadzie.

A co z piratami? Tutaj sprawa jest trochę bardziej skomplikowana. Przy wejściu do portu rzuca się w oczy okazała twierdza obronna, którą wybudowali Maurowie. To dowodzi, że piraci nawiedzali Palmę już za czasów Maurów.
Jednak nie ci piraci budzą dzisiaj emocje Majorczyków. Miejscowi opowiadają ciągle z niejakim zawstydzeniem o Juanie Marchu (1880-1962). To jest ich największy pirat, ale również najbardziej znaczący mecenas sztuki, założyciel największego banku na Majorce. Zaczął od handlu świniami, potem przemycał tytoń i broń. Z zarobionych pieniędzy kupował dzieła sztuki. Na Majorce założył też muzeum sztuki. Biografia Juana Marcha jest tak barwna, że z powodzeniem nadawałaby się na film sensacyjny.

Do współczesnych piratów Majorczycy zaliczają turystów. Co prawda żyją z nich, ale z drugiej strony ponad 5 milionów turystów rocznie jest czasami trudne do strawienia dla 860 tysięcy wyspiarzy.

Z Palmy pojechaliśmy na południowy wschód na Cap des Salines. Mówi się, że sól jest niezdrowa. Ale nie na Majorce. Sól z okolic Salinas de Llevant jest nie tylko solą. Dla Majorczyków jest białym złotem. To złoto dojrzewa w stawach solnych. Sól jest zbierana łopatami i usypywana do solnych gór. Zdjęcia tych gór robią wrażenie lokacji do filmu science fiction. Wszystko jest tutaj ekologiczne: sposób wydobywania, organizacja pracy i sam produkt. Najdroższy gatunek soli – flor de sal – w wyglądzie przypomina kryształy górskie i jest drogi. 180 gram kosztuje około 40 złotych.
Ale opowiadając o majorkańskiej soli nie można nie wspomnieć o tym, co Majorczycy chętnie jedzą. Typowa kuchnia odzwierciedla samych wyspiarzy. Jest prosta, raczej bez wymyślnych potraw, smaczna i mało dietetyczna. Zatem nic dla modelek, wegetarianów, weganów i osób na diecie zdrowotnej. Nie jestem modelką i jestem zdrowa, stąd zdecydowałam się pokosztować jak najwięcej.

Zaczęłam od śniadania. Zwykle jadam wtedy niewiele. Pasuje mi o tej porze dnia bułka z masłem albo słodka drożdżówka. Majorczycy o podobnym guście kulinarnym rzucają się w takim przypadku na ensaimade, ciasto drożdżowe wypieczone w kształcie dużego ślimaka i przyprószone cukrem pudrem. Wypiek jest lekki, puszysty i tak dobrze smakuje, że istnieje niebezpieczeństwo, że zjecie jego połowę na jedno posiedzenie. Długo nie mogłam odkryć, jak osiąga się specjalny smak ensaimady. Pewna majorkańska kucharka zdradziła mi, że ten smak pochodzi od smalcu. Tak, to ciasto piecze się na smalcu. Ensaimada jest bardzo popularna i często kopiowana na półwyspie Iberyjskim. Turyści kupują ją jako najbardziej typową specjalność Balearów.
Czas po śniadaniu upłynął mi na zwiedzaniu. Około południa odczułam lekki głód. Najlepszym rozwiązaniem na pokonanie tego stanu gastrycznego był pamb oli. Kanapka zrobiona z chleba po wizycie w toasterze. Na kromkę nakłada się masę z drobno posiekanych pomidorów z odrobioną oleju. I już. Jeżeli ktoś chce, może dodać kawałek szynki z czarnej świni iberyjskiej albo plasterek żółtego sera.
Po południu, kiedy dzień dojrzewa, przychodzi czas na tapas. No żeby nie było nieporozumień. Tapas są specjalnością hiszpańską. Różnią się regionalnie tym, co podaje się jako ich treść. Na Majorce najczęściej lądują na talerzu: tortilla, panierowane mini krokiety z sera i niewielkie kulki z mięsa mielonego w sosie pomidorowym. Tapas można zjeść w wersji ulicznej i w eleganckiej restauracji.
Pod wieczór, przy zachodzie słońca, trzeba koniecznie wychylić kieliszek Jerez, wytrwanego hiszpańskiego sherry. Ten napój nie tylko poprawia humor, rozluźnia też nagromadzony w żołądku materiał kulinarny. Teraz może rozpocząć się uczta.
Na początek naturalnie nie obeszło się bez dojrzewającej na powietrzu szynki ze świń czarno-kopytnych (jamon de pata negra). Szynka jest specjalnością półwyspu Iberyjskiego. Majorczycy początkowo, zanim przyszli turyści, opierali swoją egzystencję na hodowli świń i eksportem mięsa na kontynent. Stąd chlubią się swoją wersją paty negry.
Zwolenników owoców morza i ryżu na pewno uraduje paella. Tu znowu kłania się półwysep Iberyjski, specjalnie region Walencji, skąd pochodzi paella. Uwielbiam ją właśnie z owocami morza. Dla tych, którzy nie lubią ryżu, proponuję wersję z makaronem, nazywa się fideua.
Danie główne to prosiak z rusztu. Majorczycy mają długą tradycję przyrządzania mięsa wieprzowego, stąd wszystko wieprzowe – kiełbasy, pieczenie, pożywne zupy mięsne – dobrze im wychodzi. Za to steki wołowe nie zawsze spełniają oczekiwania kulinarnych smakoszy.
Do deski serów trzeba było mnie przekonać. Jestem wzrokowcem. A sery żółte na Majorce nie są żółte tylko białe. Mnie się to kojarzyło ze sprasowanym twarogiem. Niesłusznie! Mimo bladego koloru sery dobrze smakują.
Uff, jeżeli dotrwaliście to końca tej orgii kulinarnej, to należy się wam nagroda. Nie ma nic lepszego jak miejscowe ciasto migdałowe. Każda finca ma swoją receptę. Ale ostrożnie gato de alemandra ma ogromny potencjał uzależniający.
Aby nie wydać się wam kusicielką nakłaniającą do grzechu obżarstwa, zdradzę, że nie zjadłam tego wszystkiego w jeden dzień.
A co z dalszymi pirackimi i arabskimi elementami? Byłam tak zajęta jedzeniem, że niczego więcej nie zauważyłam.

Inne teksty Katarzyny Poznakow znajdziesz tutaj
Zarejestruj się i dołącz do naszej społeczności
Komentarze