W drodze na Majorce – śladami artystów i romantycznych kochanków w Deiai i Valldemossie

Naszą wyprawę po Majorce postanowiliśmy zakończyć w Deiai i Valldemosie. Tutaj, wierni naszemu turystycznemu celowi, również tropiliśmy mauretańskie i pirackie ślady. Oceńcie sami, jak to wyszło.

Deia, niewielka miejscowość przy nabrzeżu śródziemnomorskim, przyciąga od lat artystów – i także turystów. Na pewno wpływa na to malowniczość okolicy. Łagodne pagórki, gaje pomarańczowe, tarasy, na których królują winorośla. Śródziemnomorska zieleń doskonale harmonizuje z ceglastymi domami. Te trochę pudełkowate domy to pozostałość arabska. Być może to zestawienie robi wrażenie orientalnej egzotyki i przyciąga turystów?  

Trasa Deia i Valldemossa (pomarańczowe punkty)

Nazwa miejscowości ma też związek z arabską przeszłością Majorki. W XVI wieku w jednej z kronik w Valldemosie pojawia nazwa Deia, co w arabskim oznacza „pole” albo „wieś”. W XVII wieku wybudowano w Deiai wieże strażnicze, żeby w razie potrzeby bronić się przed piratami. A w XIX wieku miejscowa ludność emigrowała za chlebem do Francji.

Deia

 Na początku XX wieku po I wojnie światowej karta się odwróciła. Magnetycznie działanie Deiai związane jest z osobą Roberta Gravesa, znanego angielskiego prozaika. Graves pojawił się w Deiai przypadkowo. Miejsce mu się spodobało i tak pozostał tutaj do końca życia. Mało tego, najpierw ściągał swoich brytyjskich kolegów, potem dobrowolnie przyszli następni. Deia odwdzięczyła się pisarzowi organizacją muzeum w jego byłym domu. W Polsce Graves jest znany jako autor powieści „Ja, Klaudiusz”, która była kanwą popularnego brytyjskiego serialu pokazanego na ekranach polskich w 1979 roku i powtarzanego kilka razy aż do 2015 roku.

Kadr z serialu „Ja, Klaudiusz”

Magnetyzm tego miejsca i okolicy podziałał też na Michaela Douglasa. Amerykański aktor, znany z ról nie zawsze szlachetnych postaci, okazuje się posiadać duszę mecenasa. Pod wpływem byłej żony Diandry, pochodzącej z Majorki, kupił na wyspie posiadłość w stylu mauretańskim. W 2002 roku otworzył w tym pałacyku centrum kulturalne Costa Nord de Valldemossa. Upamiętnił w ten sposób osobę Ludwika Salwatora Habsburga (1847-1915), austriackiego arystokraty, który jako pierwszy zasłużył się naukowymi opisami Majorki. Na zakupionym terenie między Deią i Valldemossą zabronił wycinania drzew i polowania na zwierzęta, co miejscowym nie bardzo się spodobało. Za to wzbudziło zachwyt w oczach jego kuzynki, austriackiej cesarzowej Elżbiety „Sissi”, która kilkakrotnie odwiedziła wyspę.

Michael Douglas i centrum kulturalne w tle

Nieustająca popularność Deiai przyciąga też młodsze pokolenie. Na przykład Ania Rubik zdecydowała się tutaj wziąć ślub w romantycznej oprawie tego miejsca.

Z Deiai do Valldemossy to tylko kilka minut samochodem. Romantycznie będzie również i tutaj. Każdy Polak, który wybiera się na Majorkę, obowiązkowo pielgrzymuje do klasztoru w Valldemossie. Ale nie po to, żeby się tam pomodlić, tylko żeby zobaczyć, gdzie Fryderyk Chopin i George Sand spędzili zimę 1838/1839 roku.

Wjazd do tej niewielkiej miejscowości prezentuje się wyjątkowo malowniczo. Podobnie jak w Deiai, wszędzie ceglaste domy na wzgórzach i bujna roślinność wylewająca się z ogrodów i balkonów. No i z daleka tronuje nad wszystkim dostojna wieża kartuzy (hiszp. Real Cartuja). Tutaj romantyczni kochankowie znaleźli schronienie.

Zaopatrzyłam się w „Zimę na Majorce”,  powieść George Sand z 1842 roku, w której autorka opisała swoje wrażenia z pobytu na wyspie. Chciałam zobaczyć jej oczami tych kilka mniszych cel i samą Majorkę.

Chopin i Sand byli pierwszymi turystami na Majorce. Miejscowi nie byli wtedy przygotowani na podejmowanie gości. Zaczęło się od tego, że pianino Chopina zapodziało się gdzieś w czasie podróży z Paryża. Energiczna Sand po szarpaninie z celnikami odnalazła zgubę.

Widok z klasztoru na okolicę

Biedna George bardzo cierpiała też z powodu braku wygód, jakie znała z Paryża. Jedynym klasztornym luksusem, który można do dzisiaj podziwiać, były śmieszne grzejniki ustawione na środku każdej celi. Przypominają one dużą popielniczkę na blaszanych nogach, do której wsypywano żarzące się węgle i przykrywano ozdobnie wycyzelowaną pokrywką z dziurami jak we współczesnym durszlaku.

Romantyczni kochankowie przyjechali na Majorkę, żeby podreperować zdrowie Chopina, uciekając przed wilgotną zimą w Paryżu. A tu klops. Padało bez przerwy. Współczułam George, że miała takiego pecha z pogodą. Do tego musiała się szarpać z napełnianiem popielniczek-grzejników, żeby wypchnąć z pokoi wdzierającą się przez szpary zimową wilgoć Majorki.

Chopin nie był jej żadną pomocą, bo dostał ataku gruźlicy i leżał w gorączce plując krwią. W czasie, kiedy nie leżał w łóżku, skrobiąc nuty skostniałymi z zimna palcami, skomponował znane „Preludium deszczowe”, znakomicie oddające przygnębiający nastrój kapiących kropli.

George Sand i Fryderyk Chopin

Francuzka, z notorycznie podwyższonym poziomem adrenaliny, miotała się, próbując zorganizować wielkiemu kompozytorowi odpowiedniego lekarza. Valldemossa to nie Paryż i trudno było ukryć przed miejscowymi, że nie są związani świętym sakramentem małżeństwa. George Sand była matką dwójki towarzyszących im dzieci, lecz Chopin nie był ich ojcem. Do tego Sand była 6 lat starsza i nosiła spodnie!

Cud, że znaleźli schronienie w klasztorze, ale żaden przyzwoity lekarz nie chciał pomóc takim bezbożnikom. Stąd George sama wertowała mądre książki z biblioteki klasztornej i usiłowała wyrwać zgorszonym braciszkom mikstury z ich przebogatej apteki.

Trudno odnaleźć w książce coś pozytywnego o Majorce. Jedynie przyklasztorny ogród z drzewkami pomarańczy i małą kamienną fontanną wzbudził zachwyt autorki. Ta pierwsza „turystyczna” relacja o Majorce była druzgocąca. Jak widać, nie zaszkodziło to przyszłości wyspy.

„Zima na Majorce” dobrze opisuje to, co spotkało Chopina i Sand na Majorce. Jednak sama lektura książki jest prawdziwym orzechem do zgryzienia. „Staroświeckie” tłumaczenie wymaga cierpliwości. Ale jest to raczej powszechny problem, jak tłumaczyć literaturę z XIX wieku, żeby była ona strawna dla dzisiejszych czytelników. Może SI (sztuczna inteligencja) coś tu pomoże. Ale to już inny temat.

Muzeum Chopina w Valldemossie

          Inne teksty Katarzyny Poznakow znajdziesz tutaj              

Powiązane Artykuły

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *