Jedwabne nici, odcinek 5, Za zamkniętymi drzwiami
I Pożegnanie z Europą, Rozdział 2 Jedwabne nici,
Zofia,
Co w tym odcinku:
Ceremonia ślubna przebiega wzorowo — do momentu, gdy obrączka wypada z ręki Zofii. A potem… gradobicie. Zosia wkracza w nowe życie jako żona. Za zamkniętymi drzwiami czeka coś więcej niż świeżo pościelone łóżko — czeka lęk, niepewność i rytuał, który zdefiniuje ich małżeństwo.
Zarejestruj się i dołącz do społeczności podróżniczej
Dorożka młodej pary zatrzymała się przed kościołem i Staś z galanterią pomógł wysiąść pannie młodej. Weszli do kościoła i uwagę Zofii przykuły wiszące wstęgi i szarfy, wszędzie było pełno kwiatów. „Jak tu pięknie” – pomyślała zachwycona. Przyszły małżonek poprowadził ją do ołtarza, w tle rozbrzmiewał marsz weselny Mendelssohna. Goście stali w ławkach i zachwyceni przyglądali się głównym bohaterom wydarzenia. Zofia była przepełniona szczęściem. Tak bardzo czekała na ten moment. W białej sukni z trenem ciągnącym się po ziemi, prowadzona przez mężczyznę, który był gotowy się o nią troszczyć, dbać o jej potrzeby, chciał być ojcem jej dzieci. I to wszystko w obecności tylu ludzi. Każdy mógł zobaczyć, że Staś jest gotowy wziąć na siebie tę odpowiedzialność. Z trudem śledziła mszę, za to z euforią wypowiedziała przysięgę małżeńską. Kiedy Staś założył jej obrączkę, świat zawirował jej przed oczami. Obrączka, którą miała wsunąć mężowi na palec, wypadła jej z ręki i potoczyła się w stronę gości. Otrząsnęła się, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. Szczęście prysnęło jak bańka mydlana.
„O Boże, to zły omen. Zmarnowałam swój najpiękniejszy dzień życia i być może je całe” – pomyślała zrozpaczona.
Chciała ruszyć na poszukiwanie obrączki, lecz Staś lekko przytrzymał ją za ramię. Jeden z gości przyniósł zgubę i podał pannie młodej, a ta pospiesznie wsunęła ją mężowi na palec. Ponownie zabrzmiała muzyka i goście podnieśli się z ławek.
− Musimy zaczekać aż ludzie wyjdą z kościoła – szepnął Staś.
Weselnicy powoli wychodzili i gromadzili się przy wejściu. Przez otwarte drzwi widziała niebo w pomarańczowym kolorze. Zaniepokoił ją ten nastrój.
Wreszcie mąż dał jej znak i ruszyli do wyjścia. Zauważyła niespokojne ruchy ludzi stojących na zewnątrz.
− Stasieńku drogi, co się stało? Dlaczego goście są niespokojni?
− Nic, nic, to ty jesteś podenerwowana.
− Stasieńku drogi, to jest zły znak!
− O jakim złym znaku ty mówisz, moja droga? − zapytał pobłażliwie Stanisław przekonany, że nad Zofią znów brały górę emocje.
Doszli do wyjścia, stanęli w drzwiach, a zebrani gremialnie zaczęli wiwatować.
− Niech żyje młoda para! Sto lat! Sto lat!
Zofia triumfalnie rozejrzała się po obecnych. Znowu chwila szczęścia. To ona była dzisiaj bohaterką dnia; wszyscy to widzieli i wszyscy byli nią zachwyceni. Potrzebowała tego odczucia, a teraz doznawała go w pełni. Z rozmarzonym uśmiechem na twarzy i z lekko przymkniętymi oczami posuwała się w dół schodów.

Nagle przeszył ją ból, jakby jej całe ciało – głowę, tułów, ręce i nogi – nacinały drobne ostrza. Momentalnie otworzyła szeroko oczy. Z nieba leciały lodowe kuleczki, ostre na obrzeżach jak nóż.
− Gradobicie! – zakrzyknęli ludzie i szukali w popłochu schronienia pod dachem.
Zosi nogi jakby wrosły w ziemię. Zmrożone kuleczki w zetknięciu z jej rozgrzanym ciałem szybko stawały się kroplami wody. W oka mgnieniu z sukni ślubnej zrobiła się źle wyżęta ścierka, welon przywarł do twarzy, a tren moczył się w kałuży. Matka i nowo poślubiony mąż próbowali pociągnąć ją w stronę wystającego dachu. Nic z tego. Widziała, jak ludzie wokół niej biegali, usiłując się gdziekolwiek schronić. Zmagania matki i męża docierały do niej jak przez mgłę.
− Do cholery, Zośka, rusz się w końcu z miejsca!
Silny klaps w siedzenie wyrwał ją z paraliżu, w mig oprzytomniała. Wyrwała się matce i Stasiowi i pobiegła się schronić przed niemiłosiernie bijącym gradem. Goście weselni wybuchli śmiechem.
− Janeczko, jak ty możesz się tak zachowywać? Twoja siostra jest panną młodą i należy jej okazać szacunek − zganiła dziewczynę matka.
Zofia spojrzała z urazą na starszą siostrę.
− Janeczka jest zazdrosna, że to ja pierwsza przed nią wychodzę za mąż i dlatego chce mnie skompromitować − rzuciła ze złością świeżo upieczona panna młoda.
− Zazdrosna? O tego poznaniaka? – Janeczka wydęła teatralnie usta. – Chyba żartujesz? On jest nudny i poza tym za mały dla mnie. Przy nim nie mogłabym nosić butów na obcasach.
− Mamo… – zaczęła płaczliwie Zofia.
− Moje panny, zapomniałyście, gdzie jesteście? Proszę natychmiast zakończyć tę okropną rozmowę – zarządziła stłumionym głosem Maria Podraza, rozglądając się, czy nikt ich nie usłyszał.
− Mamo, to niech Janeczka mnie przeprosi – Zosia nie dawała za wygraną.
− No dobrze – Janina polubownie pogłaskała siostrę po plecach, ale Zofii to nie wystarczyło i demonstracyjnie się odsunęła.
Staś, nieświadomy kłótni między siostrami, wyrósł niczym spod ziemi i opiekuńczo obejmując przemokniętą Zofię, poprowadził ją do czekającej dorożki. Całą drogę powrotną Zosia roztrzęsiona rozmyślała nad tym, co oznacza ten grad, jej kompromitacja i scysja z Janeczką. Czy wpłynie to na jej małżeństwo?
− Stasieńku drogi, czy ty mnie jeszcze kochasz? – zapytała pełna zwątpienia.
− Ależ naturalnie, co ci przychodzi do głowy?
− Bo ja nie wiem, czy z tym gradem to dla nas dobra wróżba. – Z rozmysłem przemilczała spięcie z siostrą.
− Moja droga, jesteś za bardzo przesądna. Normalne zjawisko atmosferyczne nie może mieć żadnego wpływu na nasze uczucia – rozumował racjonalnie Stanisław.
− Och, mój kochany, jak się cieszę, że mam ciebie. Cóż ja bym sama w życiu robiła?
Po północy państwo młodzi opuścili dom weselny. Kiedy Staś zabrał młodą żonę do ich wspólnego mieszkania, Zosia ponownie poczuła triumf nad Janiną i koleżankami panienkami. To ona została wybrana, to dla niej Staś przygotował nowe mieszkanie na Miodowej. Czuła się jak księżniczka. Rozpierała ją duma, że Staś, bogaty ziemianin na solidnej posadzie ministerialnej, ją poślubił. W myślach widziała już siebie jako panią ministrową, przyjmującą znamienitych gości.
Zarejestruj się i dołącz do społeczności podróżniczej
Te piękne myśli o przyszłości miały jednak małą skazę – pożycie małżeńskie. Matka mówiła jej, że jest to obowiązek żony i należy się temu poddać bez oporu, ale z drugiej strony nie pozwalać mężowi na grzeszne praktyki. Zosia przestraszona stwierdziła wtedy, że nie wie, o jakie praktyki chodzi, lecz matka uspokoiła ją i zapewniła, że instynktownie je wyczuje. Przypomniała sobie też, że któregoś razu koleżanka Janeczki opowiadała, że jak istnieje namiętność między mężczyzną i kobietą, to seks jest wtedy przyjemny. Trudno było jej to zrozumieć, bo przecież kochała Stasia, ale myśl o nocy poślubnej nie budziła w niej miłych uczuć, lecz obawę. Tłumaczyła sobie, że z tą namiętnością to pewnie chodziło o taki zakazany związek, kiedy para żyje ze sobą bez ślubu, a to nie pasuje do jej sytuacji. Zosia była coraz bardziej spięta. Wciąż miała w głowie słowa matki, że pierwszy raz może boleć, i jej słabe pocieszenie, że potem to można się przyzwyczaić. Najważniejsze było – i to zapamiętała Zofia najlepiej − żeby możliwie szybko zajść w ciążę. Jak kobieta jest w ciąży, to nie musi mieć kontaktu cielesnego z mężem.
Staś, leżąc na łóżku, czekał cierpliwie na świeżo poślubioną małżonkę. Zosia w końcu wyszła z łazienki. Miała na sobie ogromną koszulę nocną, skrzętnie zasłaniającej powaby jej młodego ciała. Robiła wrażenie klasztornej nowicjuszki krótko przed ślubami czystości. Ubawiło go to. Uśmiechnął się do niej. Natychmiast speszona spuściła wzrok. Stała przed nim z dłońmi złożonymi jak do modlitwy, nie wiedząc, co zrobić. Szukała gorączkowo w myślach wytłumaczenia dla jego zachowania. Była rozczarowana, że mąż w tak poważnej sytuacji po prostu się zaśmiał. Zaczęła szlochać i po chwili zalewała się łzami.
Młody mąż zerwał się z łóżka, żeby ją uspokoić. Robił sobie wyrzuty, że swoim ubawieniem pogłębił jej niepewność. Widział jej napięcie i chciał je rozładować. Chciał jej pomóc, nie zawstydzić. Przytulił ją do siebie i powtarzał: „Dobrze już, dobrze”, jak ojciec wystraszonemu dziecku obudzonemu przez zły sen. Tak długo ją głaskał aż umilkła i zasnęła.
Ocknęła się nad ranem. Obudził ją chłód i stwierdziła, że jest naga. Obok niej leżał Staś, nie spał. W odruchu naciągnęła kołdrę na siebie.
− Zosieńko, nie zakrywaj swojego pięknego ciała. Chcę na nie patrzeć. − Zaczął całować jej piersi. Zofia leżała napięta jak struna. Odczuwała wprawdzie coś przyjemnego, lecz do tej pory nieznanego, nie wiedziała, jak ma reagować. Czy wypada pokazać, że się jej to podoba? Staś położył się na nią i wsunął rękę między jej uda. Próbował ją otworzyć. Zdrętwiała. Teraz miał nastąpić ten moment.
− Zosiu, nie napinaj tak ciała. Rozluźnij się, to będzie przyjemniej. Oddychaj głęboko i pomyśl o czymś, co lubisz. − Przez chwilę Staś walczył z oporem jej ciała. W końcu udało mu się w nią wejść. Wydała z siebie zduszony okrzyk, jakby się ukłuła. Dalsze jego ruchy wprawiły ją w stan jakiegoś dziwnego transu. Po chwili młody mąż też wydał z siebie okrzyk, odsunął się od niej, opadł na plecy i bez słowa zasnął. Ona zaś pełna nieznanej euforii nieśmiało pogłaskała męża. Chwilę jeszcze czekała, aż rozedrgane zmysły się uspokoją i wreszcie zasnęła.

Noc poślubna określiła charakter pożycia małżeńskiego Recków, przebiegającego każdorazowo według tego samego rytuału. Stanisław najpierw starał się rozluźnić napięcie małżonki. Zofia celowo błędnie interpretowała zamiary męża i reagowała płaczem, by potem przyzwolić mu na spełnienie aktu. Wyczuwała, że jej płacz odbierał Stasiowi ochotę na seks. Była dumna z siebie, że udało się jej do tego doprowadzić, że ich niezbyt częste pożycie odbywało się bez „grzesznych praktyk” i bez namiętności, bo namiętność – jak Zofia zapamiętała − była zachowana tylko dla zakazanych związków.
Co w następnym odcinku:
Magdalena, córka Zofii, odkryje, że nie każda dorosła jest taka sama — a ciotka Janina może być kimś więcej niż tylko krewną.

Zarejestruj się i dołącz do społeczności podróżniczej
Inne odcinki powieści i teksty Katarzyny Poznakow znajdziesz tutaj
Książka „Jedwabne nici” tutaj
E-book „Jedwabne nici” tutaj

Komentarze