Barcelona: inne spojrzenie na miasto pełne uroku i inspiracji
Pierwsze, co zobaczyłam w Barcelonie, była rzeźba z napisem „Barcelona inspiruje”. Świetnie, pomyślałam, będę miała o czym napisać. I tak się stało. Oglądając Barcelonę z wielu stron, stwierdziłam, że miasto było źródłem nie tylko mojej inspiracji, lecz także znanych ludzi. Na przykład Casa Milo i Sagrada Familia są kluczowym miejscem akcji w „Początku” Dana Browna. Woody Allen uczynił Barcelonę świadkiem skomplikowanych historii damsko-męskich w filmie „Vicky, Cristina, Barcelona”. Jakby tego nie wystarczyło, mój ulubiony piosenkarz rockowy, solista zespołu „Queen”, Freddie Mercury, gigantycznie zaprezentował się w hymnie na cześć Barcelony.

Zacznijmy od tego, że nie znam nikogo, komu nie podobałaby się Barcelona. Nie żeby wszystko było tutaj wspaniałe. Raczej na zasadzie, że każdy znajdzie coś dla siebie, co mu na zawsze zapadnie w pamięć. Tych poszukiwaczy wrażeń jest w Barcelonie dość dużo, w ostatnim czasie nawet za dużo. Najlepiej widać to kierując się od placu Katalonii w stronę deptaka Rambla. Tutaj o każdej porze jest mnóstwo ludzi. To miasto nieustannie wibruje. To nic dla ludzi szukających spokoju i medytacyjnych przeżyć.

Dan Brown autor „Początku” wysłał od razu głównego bohatera Robert Langdona, eksperta od symboli, na poszukiwanie rozwiązania zagadki z epokowej prezentacji Edmonda Kirscha w kierunku Barcelony. Ekspert najpierw przeszukał dom Mili (Casa Mila). Ten secesyjny budynek zaprojektowany przez Antoniego Gaudiego już swoim wyglądem prowokuje do symbolicznych interpretacji. Mnie fasada z powykręcanymi balustradami balkonów przypominała grzebień fali morskiej z porzuconymi resztkami gałęzi. Robert porządnie umęczył się wewnątrz tego architektonicznego monstrum bez kątów i kantów.

Nie znajdując tego czego szukał, Robert podążył do katedry Świętej Rodziny (Sagrada Familia). Tam namiętnie odszyfrowywał symboliczne znaczenie wszystkich elementów architektury i wystroju katedry. Mnie rzuciło się w oczy, że ten ogromny kościół, mimo że budowę rozpoczęto w XIX wieku, jest ciągle niewykończony. Jego styl jest trudny do opisania i przez to fascynujący. Powiedziałabym, że jest to secesyjna mieszanka ornamentów ze świata fauny i flory oraz wielu symbolicznych akcentów. Świetne jest to, że każdy dostrzega coś innego.
Sagrada Familia robi wrażenie nowoczesnej budowli. Wewnątrz bardziej przypomina wystawę sztuki niż kościół. To było dla mnie odkryciem, bo wybitny i introwertyczny architekt katedry Antonio Gaudi (ur.1852 – zm.1926) był mocno wierzącym katolikiem. Ten jego katolicyzm, który jak mówią specjaliści, odbijał się w jego architektonicznych pracach, wydaje mi się naturalistyczny, bardziej zbliżony do ziemi niż do nieba.

Dan Brown pokazał Barcelonę mroczno-metafizycznie ze szczyptą technologicznej okazałości. Za to Woody Allen w filmie „Vicky, Cristina, Barcelona” sprzedaje te same miejsca zmysłowo i radośnie. Casa Mila nie ma w sobie nic monstrualnego, jest fantazyjnym dziełem sztuki, podziwianym przez bohaterki na dachu zlanym gorącym słońcem. W parku Guell mozaikowe figury Gaudiego wyglądają, jakby przysłuchiwały się pikantnym dialogom. Na placu św. Filipa zrelaksowana atmosfera – bohaterowie w cieniu, z kieliszkiem schłodzonego białego wina.

Brown i Gaudi widzą Barcelonę zupełnie inaczej. W jednej sprawie mają jednak ten sam pogląd. Barcelona to miasto sztuki, także współczesnej. Obydwu fascynuje Joan Miro, artysta kataloński, co widać zarówno w książce jak i filmie.
A co ja znalazłam dla siebie? Dom Batllo (Casa Batllo) Gaudiego. Mówi się, że pobożny Gaudi wybudował go, aby odzwierciedlić legendę św. Jerzego, patrona Katalonii, walczącego ze smokiem. Dach jakby był pokryty łuskami ze skóry smoka, a górujący krzyż ma być symbolem miecza świętego. Balkon na pierwszym piętrze ma symbolizować paszczę smoka. Nie jestem pewna, czy też widzę św. Jerzego walczącego ze smokiem, ale oceńcie sami.

Barcelona to odwieczne miasto zwycięzców i zdobywców. Ta chęć pokazania, że jest się kimś specjalnym, wyjątkowym pulsuje do dzisiaj we krwi miejscowych. Mało tego, to działa trochę jak pandemiczna infekcja i przenosi się z łatwością na innych, niekoniecznie rodowitych Barcelończyków.
I tak na przykład było z Krzysztofem Kolumbem. Charyzmatyczny Włoch z Genui, który powszechnie uchodzi za odkrywcę Ameryki, zdecydował się celebrować swój triumfalny powrót zza oceanu w Barcelonie. Prawdopodobnie nie miał zbyt dużego wyboru, bo sponsorzy wyprawy – królowa Izabela Kastylijska i Ferdynand Aragoński – chcieli właśnie w Barcelonie wysłuchać jego relacji.
Barcelończycy to wdzięczni ludzie. W zamian za odkrycia, które na lata przysporzyły Hiszpanii znakomitych dochodów, postawili mu wyniosły pomnik. Kolumb nie pozostawia ludzi obojętnymi. Najlepszym dowodem są spory na temat, co wyraża postać żeglarza na kolumnie. Przychylam się do tezy, że Kolumb wskazuje kierunek na zachód według motta „Go West” i odkryj świat.

Inna znana grupa z Barcelony, która może o sobie powiedzieć „We Are The Champions”, to piłkarze klubu FC Barcelona. Barça, bo tak nazywają klub miejscowi, powstała jeszcze w XIX wieku. Jej założycielem był Szwajcar! Siła i sława Barçy przetrwała wszystkie mniejsze i większe kryzysy.
Tutaj grali wszyscy znani i jak zapewniają wielbiciele futbolu, najlepsi piłkarze świata jak na przykład Lionel Messi czy Cristiano Ronaldo. Nie chciałabym pominąć Gerarda Pique, moim zdaniem najprzystojniejszego futbolisty. Jego była żona, piosenkarka Shakira, miała przez kilka ładnych lat też podobne mniemanie.

Stąd nie dziwi nikogo, że Barcelona była i wciąż pozostaje miejscem wydarzeń, które przyciągają ludzi z całego świata. Zaczęło się w 1929 roku, kiedy miała miejsce wystawa światowa. Z tej okazji znakomici architekci katalońscy wybudowali Pałac Narodowy (Palau Nacional). Organizatorzy wystawy zdecydowali się wtedy pokazać tam tylko sztukę hiszpańską, a nie osiągnięcia techniczne, jak to było w zwyczaju. Od tego czasu nieprzerwanie trwa dobra passa tej sztuki. Mnie nota bene też zainspirowała do podróży na Majorkę. Ale o tym innym razem.
Polakom pewnie w pamięci pozostały mistrzostwa świata w piłce nożnej z 1982 roku, gdzie nasi zajęli trzecie miejsce, po raz drugi po mistrzostwach z 1974 roku. W moją pamięć wgryzły się Letnie Igrzyska Olimpijskie z 1992 roku. Ale nie z powodu nadzwyczajnych wyników rodaków. Lecz z powodu rockowo-operowego utworu „Barcelona”, duetu wykonanego przez Freddiego Mercury z grupy rockowej „Queen” i Montserrat Caballé, hiszpańskiej primadonny światowej sławy.
Freddy zmarł krótko przed olimpiadą. I mimo wszystko utwór stał się nie tylko nieoficjalnym hymnem olimpiady, lecz także hymnem ku czci Barcelony i tych wszystkich, którzy rozumieją i popierają jej ducha. Freddy Mercury i Montserrat Caballé Barcelona

Barcelona forever!

Komentarze