Jedwabne nici, odcinek 2, Kolacja pod żaglami

I Pożegnanie z Europą,

Rozdział 1 Podróż w nieznane,

Co w tym odcinku:
Na kolacji kapitańskiej Madeleine spotyka ludzi, którzy mogą stać się jej towarzyszami podróży — albo przeciwnikami. Kolacja staje się sceną subtelnych ocen, różnic społecznych i pierwszych prób odnalezienia się w nowej roli. Czy Madeleine zdoła zachować godność w świecie pełnym pozorów?

Kolacja kapitańska odbywała się w najbardziej reprezentacyjnym pomieszczeniu na statku. Nie było w nim nic luksusowego, kajuta była po prostu dość obszerna. Niewielkie okna ozdobione prostymi zasłonami nadawały pomieszczeniu przytulniejszej prezencji. Pośrodku stał okrągły stół z jasnym obrusem. Przygotowano nakrycia dla pięciu osób: komplet białej porcelany, srebrne sztućce i kieliszki do wina. Staranność, z jaką przygotowano ów skromny serwis, zaskakiwała w tych ascetycznych czasach i w miejscu tak mało eleganckim jak statek handlowy. Masywne krzesła wydawały się, co prawda, za ciężkie i nie pasowały do stołu, jednak fakt, że wszystkie pasowały do siebie i były z jednego kompletu, robił na gościach spore wrażenie. Opodal stołu ustawiono niski, masywny stolik klubowy i fotele. W pomieszczeniu nie było górnego światła, żadnych elektrycznych girland zwisających z sufitu. Na ścianach zamontowano boczne lampy, których klosze z mlecznego szkła rozlewały ciepłe światło i odcinały kajutę od grudniowej zawieruchy. W miodowej poświacie najbardziej rzucały się jednak w oczy obrazy. Naprzeciwko siebie wisiały dwa dzieła. Przykuwały uwagę rozmiarami i kontrastową odmiennością. Jeden przedstawiał statek żaglowy na wzburzonym oceanie. Morze i niebo kolorystycznie prawie nie różniły się od siebie, zdawały się być tym samym żywiołem, a jedynie białe kołnierze fal i szarość żagli pozwalały rozpoznać granice między głębią i firmamentem. Drugi obraz również przedstawiał statek z postawionymi żaglami, ale były one w brunatnym kolorze i w kształcie wachlarza. Statek płynął po spokojnym, lazurowym akwenie. W tle widniały pojedyncze góry pokryte soczyście zieloną roślinnością.

Zarejestruj się i dołącz do naszej społeczności

Kapitan i pierwszy oficer siedzieli w fotelach, paląc cygara i popijając w kłębach dymu whisky. Swobodnie opowiadali sobie o wydarzeniach dnia i wymieniali meldunki służb meteorologicznych. Nagle z trzaskiem otworzyły się drzwi, a w nich stanęli państwo Amiguet. Obaj mężczyźni natychmiast poderwali się z foteli i uprzejmie przywitali z gośćmi. Howard podał drinki. Pani Amiguet ciągnęła rozmowę, podziwiając z udawanym zainteresowaniem złocone ornamenty białej zastawy, pan Amiguet z miną znawcy odgadywał metaforyczne znaczenie obrazów. Umiejętnie prowadzona rozmowa o niczym utwierdzała Smithsona w przekonaniu, że ma do czynienia z ludźmi o pewnym statusie społecznym, bo przecież tylko ci, którym nie brakuje pieniędzy i nie muszą cały czas myśleć o zarabianiu na życie, mogli sobie pozwolić na luksus jałowej pogawędki. Zamierzał właśnie zaproponować, żeby usiedli, kiedy w drzwiach pojawiła się Madeleine.

Zarejestruj się i dołącz do naszej społeczności

„Ładna kobieta” – pierwsze, co pomyślał kapitan.

Pozostali również przyjrzeli się jej z zaciekawieniem. Z niepozornej osoby, którą kapitan obserwował na pokładzie, gdy odpływali z Marsylii, w ciągu godziny przeistoczyła się w interesującą kobietę. Była wysoka i szczupła. Ciemne włosy, upięte w kok, podkreślały jej klasyczną urodę. Niby nie było nic nadzwyczajnego w jej stroju i fryzurze, ale… Madeleine zorientowała się, że jest lustrowana od stóp do głów. Zaczerwieniona strząsnęła z policzka niewidzialny pyłek. Obecni właśnie konstatowali, że lazurowy akwen na obrazie ukazującym egzotyczny ocen był w tym samym kolorze co jej oczy. Jej spojrzenie przyciągało czymś magnetycznym, trudnym do określenia. Przyglądając się elegancko ubranym gościom, sądziła, że uwagę przykuł jej strój – pensjonarki wysłanej właśnie na przepustkę do rodziców.

−     Dobry wieczór − nareszcie wymamrotała po francusku.

−     Dobry wieczór! − usłyszała chóralną odpowiedź także w tym języku.

Kapitan przejął inicjatywę i rozpoczął oficjalne przedstawianie.

−     Nazywam się David Smithson i jestem kapitanem tego statku. Joseph Howard jest pierwszym oficerem i moją prawą ręką.

Howard skinął głową na potwierdzenie.

−     Państwo Amiguet. Madame Anne-Marie Amiguet i monsieur Jean-Jacques Amiguet, nasi goście ze Szwajcarii. I mademoiselle Madeleine Gaudet, nasza miła francuska pasażerka.

Obecni uścisnęli sobie wzajemnie ręce.

−     Czego się pani napije przed kolacją? − kontynuował po francusku kapitan.

Spojrzała na butelki stojące na barku opodal stołu klubowego. Nie rozpoznała żadnego znajomego trunku. Nie wiedziała, co wybrać i czy w ogóle wypada jej jako kobiecie niezamężnej pić alkohol z obcymi mężczyznami. Nie chciała sprawiać wrażenia pensjonarki, ale zarazem obawiała się, że współtowarzysze podróży mogą ją uznać za nieprzyzwoitą.

−     Dziękuję, nie piję alkoholu − powiedziała.

−     To może napój miętowy? Nie mamy nic innego.

−     Chętnie, ale proszę sobie nie robić kłopotu moją osobą. Mogę się obejść bez niczego.

Kapitan popatrzył na nią z lekkim zdziwieniem.

−     Mademoiselle − zagadnął pan Amiguet − kapitan będzie się starał zrobić dla nas wszystko w czasie tej podroży. Proszę mu nie odmawiać – dokończył z uśmiechem.

„Palnęłam jakąś gafę?” − przestraszyła się w myślach.

−     Dobrze, to napiję się whisky − odpowiedziała głośno.

Kapitan popatrzył na nią z jeszcze większym zdziwieniem. Bez słowa podszedł do baru i napełnił szklaneczkę.

−     Z lodem?

−     Tak, poproszę.

Smithson podał jej whisky i wskazał na fotel. Madeleine usiadła i upiła łyk. Przejął ją wstręt. Czegoś tak ohydnego nie piła jeszcze nigdy w życiu. Słyszała o whisky, wuj François handlował różnymi towarami, w tym również alkoholem, i wiedziała nawet, że są różne rodzaje tego trunku. Do tej pory jednak znała tylko wino i absynt. Z trudem zapanowała nad wyrazem twarzy. Nie chciała pokazać kapitanowi, że whisky jej nie smakuje. Kapitan, bystry obserwator, mimo to zauważył lekkie skrzywienie twarzy dziewczyny.

−     Och, mademoiselle, nie smakuje pani nasza whisky?

−     Ależ skąd, jest wyborna. Po prostu dawno nie piłam alkoholu − kłamała jak z nut.

W sali pojawił się marynarz, ten sam, który przyniósł Madeleine zaproszenie. Podszedł do kapitana i powiedział coś po cichu.

−     Mili państwo, proszę do stołu − zakomunikował kapitan.

Goście podnieśli się z foteli, by zająć miejsca wskazane przez kapitana. Madeleine przypadło to między panem Amiguet i pierwszym oficerem. Na początek została podana zupa cebulowa.

−     Monsieur le capitaine − rozpoczął rozmowę pan Amiguet − zupa smakuje znakomicie! Jeżeli pozostałe dania będą tak samo wykwintne, to pomyślę, że jestem w Paryżu w hotelu Ritz!

−     Na pewno się pan dzisiaj nie rozczaruje. Nasz kucharz gotował przed wojną w jakimś dobrym paryskim hotelu. Poza tym jesteśmy na początku podroży. Nasze spiżarnie są pełne świeżej żywności. Nie mogę gwarantować, że za miesiąc będziemy jedli tak samo wykwintnie jak dzisiaj. − Kapitan dobrze wiedział, że dobre jedzenie podtrzymuje miłą atmosferę wśród gości i podnosi morale załogi. Nie miał jednak złudzeń, że pustoszejące spiżarnie z czasem wpłyną na nastroje na statku.

−     Mnie wystarczy, że obrus jest czysty i wszystkie elementy zastawy pasują do siebie − stwierdziła pani Amiguet niewzruszona perspektywą skromniejszych posiłków.

−     A jak pani smakuje zupa, mademoiselle? − zwrócił się Joseph Howard do Madeleine.

−     Och, mogę tylko potwierdzić słowa pana Amigueta.

Marynarz, nazywany przez kapitana Jeromem, podał następne danie i wino.

−     Co państwa zmusza do wyprawy do George Town w tych niepewnych czasach? − zagadnął kapitan państwa Amiguet.

−     Nasza plantacja kauczuku − padła odpowiedź ze strony Jeana-Jacques’a Amigueta. − Od ponad roku nie otrzymuję żadnych wiadomości z plantacji. Nie wiem, co się tam dzieje. Słyszałem, że Japończycy zajęli Półwysep Malajski. Brytyjczycy twierdzą, że George Town i okolice są pod ich kontrolą, a moja plantacja jest położona niedaleko. Muszę sprawdzić, jak naprawdę wygląda sytuacja. Czy pan, kapitanie, może mi powiedzieć coś więcej o tym, czego mogę oczekiwać na półwyspie?

−     Mogę niestety tylko potwierdzić to, co sam pan już wie − kapitan z westchnieniem odłożył na bok sztućce i uważnie popatrzył na monsieur Amigueta. − Nasza armia zamierza odbić tereny na półwyspie zajęte przez Japończyków. Jak daleko posunięty jest front, tego też nie wiem dokładnie. Spodziewam się, że otrzymam nowe informacje, kiedy zawiniemy do Dżafny na Cejlonie.

−     A co panią ciągnie do George Town, mademoiselle? – chciał wiedzieć kapitan.

−     Ja właściwie muszę dotrzeć do Bangkoku. Jak zawiniemy do George Town, chcę, tak samo jak państwo Amiguet, dostać się na ląd i odnaleźć dworzec kolejowy. Wuj mówił mi o ekspresie z Kuala Lumpur, który zawiezie mnie do celu – wyrecytowała beznamiętnie, mając nadzieję, że w ten sposób zakończy dalsze wypytywanie.

−     Swego czasu ten ekspres jeździł nawet z Singapuru do Bangkoku − wtrącił pan Amiguet, jakby nie zauważając tonu jej odpowiedzi.

Madeleine spojrzała bezsilnie, rozważając, co odpowiedzieć, żeby definitywnie położyć kres zainteresowaniu swoją osobą.

−     Tego to nie wiem – wyrzuciła z siebie najbardziej sucho, jak potrafiła. − Nie znam tej okolicy. Będę w Azji pierwszy raz.

−     Ale co panią ciągnie do Azji? − Smithson zdawał się ciągle niezadowolony odpowiedzią. − To nie jest przecież francuska riwiera. Warunki życia dla Europejczyka są tam bardzo ciężkie. Klimat, jedzenie, język. Samotnej młodej kobiecie jest jeszcze trudniej. Dlaczego rodzice zdecydowali się panią samą wysłać w tę podroż? − wypytywał.

Poruszyła się na krześle, jakby chciała wstać od stołu. Wbiła wzrok w talerz i skurczyła się w sobie. Niebieskie oczy napełniły się łzami. A więc jest naprawdę tak, jak przypuszczała. Została wysłana do obcego, dzikiego kraju, bo nikogo jej osoba nie obchodzi. Teraz wszystko wydawało się jasne. Wujostwo chciało się jej pozbyć. Zrozumiała, że jej życie nie ma wartości dla nikogo poza nią samą. Niespodziewanie dziarsko podniosła głowę i spojrzała kapitanowi prosto w oczy.

−     Nie wiem, po co jadę do Azji. Poza tym moi rodzice nie żyją − stwierdziła pełnym głosem i upiła duży łyk czerwonego wina, chcąc dodać sobie odwagi.

Kapitan poczuł się zakłopotany jej odpowiedzią.

–   Ach, przepraszam, nie chciałem być niedyskretny.

Co w następnym odcinku:

„Czasami boleśniejsze jest to, co się przemilcza, niż to, o czym się otwarcie rozmawia.” Gdy milczenie ustępuje prawdzie, zaczyna się przemiana. Czasem jedna propozycja potrafi zmienić całą podróż.

Inne odcinki powieści i teksty Katarzyny Poznakow znajdziesz tutaj

Książka „Jedwabne nici” tutaj

E-book „Jedwabne nici” tutaj      

Zarejestruj się i dołącz do naszej społeczności

Powiązane Artykuły

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *