Jedwabne nici, odcinek 4, Droga ku przyszłości
I Pożegnanie z Europą, Rozdział 2 Jedwabne nici,
Zofia,
Co w tym odcinku:
W dniu ślubu Zofia budzi się z uczuciem niepokoju. Wyrusza nad Wisłę, by pożegnać się z dawnym życiem. Ale nawet cisza rzeki nie koi jej nerwów. W domu wrze — pogoda, parasole, kawa, buty… wszystko może zaważyć na idealnym dniu.
Zofia nie mogła spać, przewracała się z boku na bok. Wreszcie wstała z łóżka, podeszła do okna i otworzyła na oścież. Zamiast czerwcowego, orzeźwiającego powietrza, buchnęła gorąca fala. Ranek był duszny i parny. Spojrzała na budzik, było krótko po piątej – w domu wszyscy jeszcze spali. Postanowiła wyjść i udać się nad Wisłę.
Pospiesznie ubrała się i zaczesała włosy w kok.
Zarejestruj się i dołącz do naszej społeczności
„O, Boże, żeby mnie tylko nikt nie zobaczył. To przynosi w takim dniu pecha” − pomyślała, zbiegając na palcach po schodach.
Wyszła na ulicę i ruszyła w stronę placu Zamkowego. Szła szybko, prawie biegła, oglądając się co chwila za siebie. Wyglądała porannych dostawców pieczywa, którzy o tej porze zwykle rozwozili swój towar. Warszawa była wyludniona. Nigdzie żywej duszy. Słyszała tylko samą siebie – odgłos sandałów uderzających o bruk. Zziajana zatrzymała się pod kolumną Zygmunta i usiłowała zebrać myśli.
Poranna cisza miasta nie była w stanie jej uspokoić. Pomyślała, że lepiej będzie, jeśli ruszy z powrotem. Odwróciła się, żeby skierować się w stronę Podwala, ale nagle dostrzegła w dali gazeciarza. Jednym susem ruszyła z miejsca prosto w stronę Wisły. Biegnąc, patrzyła, jak niebie intensywnieją kolory – od pomarańczowego do czerwieni.
Zastanawiała się, czy gazeciarz ją widział i czy poranne niebo zabarwione na czerwono to jakiś znak przeznaczony dla niej.
W końcu znalazła się na nadbrzeżu. Bez trudu odnalazła starą, znajomą wierzbę. Oparła się całym ciałem o pień drzewa i zaciągając się głęboko ciepłym powietrzem, patrzyła na rzekę. Wisła monotonnie prowadziła swoje srebrzyste wody. Nawet najlżejszy podmuch nie mącił nurtu rzeki, żaden szelest nie zakłócał ciszy. Na drugim brzegu między gałęziami drzew prześwitywało już wschodzące słońce. Skołatane serce Zofii powoli odnalazło swój zwykły rytm.
„Ostatni raz widzę to miejsce jako panna. Następnym razem przyjdę tu z mężem, a potem z dziećmi. I na pewno będę to miejsce widzieć inaczej”. − Wpatrywała się w wodę, drzewa i krzewy, żeby zapamiętać każdy szczegół i nastrój tego miejsca. W głowie kołatały się słowa matki, że po ślubie stanie się kobietą i zacznie patrzeć na świat innymi oczami. Chciała uchwycić ten moment, żeby później go porównać ze swoim nowym spojrzeniem. Powoli ruszyła z powrotem do domu. Spojrzała na zegarek. Było prawie wpół do siódmej.
Zarejestruj się i dołącz do naszej społeczności
„Jeszcze tyle czasu − rozważała. − Och, chciałabym mieć już to wszystko za sobą!”.
Dzisiaj miała przeżyć swój najszczęśliwszy dzień życia, ślub ze Stasiem. Chciała, żeby wszystko się udało, żeby goście zjawili się punktualnie, żeby pogoda dopisała, żeby jej suknia ślubna się podobała, żeby, żeby, żeby…
Kiedy weszła do domu, w drzwiach powitała ją służąca.
− Panienko, gdzie panienka była? Cały dom jest już na nogach. W takim dniu nie można się przed pójściem do kościoła nikomu obcemu pokazać.
− Tak, tak, wiem. Byłam nad Wisłą. Nikt mnie nie widział – odpowiedziała usprawiedliwiająco i już chciała ruszyć do siebie, gdy z sypialni rodziców wyszła matka.
− Zosieńko droga, ta pogoda mi się nie podoba. Będzie padać.
− Mamuśku, ale co mamusiek mówi? − łzy napłynęły przyszłej małżonce do oczu.
− Musimy wziąć parasole − ciągnęła matka.
− Nie chcę żadnych parasoli. Jak to będzie wyglądać przed kościołem?
Dalsze rozmowy toczyły się wokół tego, czy jeść śniadanie, czy mocna kawa nie przyprawi panny młodej o dodatkowe drżenie rąk, kiedy przyjdzie fryzjer, czy nowe buty nie obetrą stóp. W końcu Zosia stała przed lustrem ubrana w suknię ślubną, z welonem na głowie i czekała na pana młodego, który miał pojawić się z bukietem ślubnym i zabrać ją do kościoła. Te kilka minut przed lustrem zdawało się wiecznością.
Stanisław Reck, pan młody, pojawił się punktualnie z bukietem bladoróżowych róż. Oczy Zofii znowu napełniły się łzami.
− Stasieńku drogi, ja… − wymamrotała.
Pan młody pocałował swoją przyszłą małżonkę w rękę.
− Zosieńko, Stasiu, rodzice czekają! − zawołała jedna z ciotek.
Młoda para przeszła do gabinetu. Na biurku ojca został ustawiony ołtarzyk: obraz Matki Boskiej i świeca. Przed obrazem stali rodzice. Zofia i Stanisław uklękli przed nimi.
− W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego − zaczął ojciec i nakreślił znak krzyża nad młodymi. – Stanisławie, oddaję ci moją córkę i udzielam wam ojcowskiego błogosławieństwa na zawarcie ślubu i założenie rodziny.
Matka Zofii również nakreśliła znak krzyża. Obecni przypieczętowali to głębokim „Amen” i młoda para wyruszyła dorożką do kościoła.

Jechali w milczeniu, nieustannie poprawiając na sobie weselne ubranie. Stanisław nakazywał sobie w myślach, że musi być spokojny, nie może okazywać zdenerwowania. Nie pasowałoby to do jego wizerunku – chciał na przyszłej żonie i teściach robić wrażenie kogoś solidnego, na kim można polegać. Tłumaczył sobie, że przecież wszystko zostało omówione i zaplanowane, nie ma więc powodu do niepokoju. Złościł się na siebie, bo czuł, że jest przejęty sytuacją i nie potrafi tego opanować.
Usłyszał blisko siebie głośny śmiech i się rozejrzał. Właśnie wyprzedzała ich dorożka wypełniona młodymi rozbawionymi kobietami. Druhny musiały dotrzeć do kościoła przed młodą parą. Janeczka, siostra Zofii i jedna z druhen, pomachała do nich wesoło. Staś, ubawiony tym beztroskim gestem, odwzajemnił go. W tym momencie zobaczył twarz przyszłej żony wykrzywioną w płaczliwym grymasie. Od razu przerwał machanie i położył rękę na poręczy. Dyskretnie spojrzał w stronę oddalającej się dorożki.
Zarejestruj się i dołącz do naszej społeczności
Janeczka podobała mu się bardziej niż Zofia. Była elegancka, pewna siebie, miała większe poczucie humoru i można z nią było swobodnie rozmawiać, bez ciągłego zwracania uwagi na konwenanse. W jego oczach nie nadawała się jednak na żonę. Stasia plan zrobienia kariery ministerialnej przewidywał małżeństwo i rodzinę, które miały cementować solidny wizerunek, a Janeczka nie pasowała do tego, była za bardzo obyta i swobodna, ze zbyt wyraizstymi poglądami i trudna do poskromienia. Najbardziej przeszkadzało mu to, że w dyskusjach z mężczyznami potrafiła przemawiać tonem nieznoszącym sprzeciwu. Nie mógłby wytrzymać, żeby żona mu rozkazywała. Zosia była inna; miała w sobie dużo z niewinnego dziecka, była niepewna siebie, a na otaczający ją świat reagowała emocjonalnie. Staś czuł się z nią dobrze, dlatego że wyzwalała u niego pozytywne uczucia − instynktownie chciał się nią opiekować i chronić. Wiedział, że w małżeństwie nie będzie musiał z nią walczyć, to on będzie nadawał kierunek.
− Stasieńku, kochaneczku, o czym myślisz? – zapytała Zosia cienkim dziecięcym głosikiem.
− O tobie, moja droga, tylko o tobie – odpowiedział i czule pogłaskał jej rękę.
Co w następnym odcinku:
„Z nieba leciały lodowe kuleczki, ostre na obrzeżach jak nóż…. „Czy ty mnie jeszcze kochasz?” — pyta Zofia, niepewna, czy grad i siostrzana zazdrość nie zburzyły jej szczęścia.”

Inne odcinki powieści i teksty Katarzyny Poznakow znajdziesz tutaj
Książka „Jedwabne nici” tutaj
E-book „Jedwabne nici” tutaj

Komentarze