Zamek Leonstain czyli podróż sentymentalna po austriackiej riwierze

O zamku Leonstain miejscowi mówią, że tutaj austriacki cesarz Franciszek Józef chodził piechotą. Jest to o tyle coś znaczącego, bo w czasach Franciszka Józefa arystokratyczne towarzystwo nie chodziło piechotą, no chyba że do sanitarnego przybytku westchnień, za to używało dorożek. Jeżeli już się zdarzyło, że jego cesarska mość wykonała kilka kroków po promenadzie, to musiało być wyjątkowe miejsce. Pörtschach nad jeziorem Wörthersee, w Karyntii w południowej Austrii jest właśnie takim miejscem, gdzie cesarz wykonał kilka kroków z zamku Leonstain na promenadę.

Zamek Leonstain, dzisiaj hotel, to miejsce o długiej historii. Swoją sławę zawdzięcza burzliwej przeszłości sięgającej XII wieku, interesującej architekturze, znakomitej restauracji – jednej z najlepszych w Karyntii, bliskości promenady i jeziora. Rezydowało w nim wiele znakomitości, m.in. znany kompozytor Johannes Brahms, który po kilku dniach pobytu w zamku pozostał na kilka lat.

Na początku XX wieku w okresie secesji ściągała tu latem z Wiednia artystyczna i intelektualna elita cesarstwa austro-węgierskiego. Zadurzona w klimatach alpejsko-adriatyckich, delektowała się specyfiką kurortu, wynikającą z bliskości Słowenii i Włoch. Najlepiej można poczuć tę atmosferę wybierając się w krótką podróż sentymentalną statkiem parowym po jeziorze Wörthersee.

Pierwsze miejsce postoju to Velden z jego barokowym pałacem. Ta żółto-pomarańczowa budowla z kopulastymi wieżyczkami jest rozpoznawalna dla wszystkich obywateli obszaru niemieckojęzycznego w wieku 35plus. Powód jest dość banalny. Na początku lat dziewięćdziesiątych w tym pałacu rozgrywała się akcja popularnego serialu „Ein Schloss am Wörthersee” (pol. Pałac nad jeziorem Wörthersee). Tutaj też w ramach scenariusza Winnetou (Pierre Brice) odbił głównemu bohaterowi narzeczoną. Pałac – dzisiaj ekskluzywny hotel – i jego okolica są miejscem licznych wydarzeń kulturalnych.

Mnie udało się zobaczyć przygotowania do finałowej parady zlotu motocyklistów z całego świata. Dwóch „hard core” motocyklistów z USA pozwoliło się nawet sfotografować.
Z powrotem na parowcu ruszyliśmy do Klagenfurtu, stolicy Karyntii, położonej na drugim krańcu jeziora. Stateczek bezszmerowo ciął taflę wody, pozostawiając za sobą skromne pierzaste fale. Mijaliśmy nabrzeże pokryte gęstym lasem, gdzie nagle wystrzeliwały do nieba wieżyczki i werandy secesyjnych willi, świadków przeszłej świetności. Gdyby nie fakt, że są one w prywatnym posiadaniu, z pewnością byłyby doskonałym plenerem dla filmu w stylu „Psychozy” A. Hitchcocka.

Klagenfurt przywitał nas piękną promenadą. Z atrakcji turystycznych najbardziej przypadł mi do gustu renesansowy ratusz „Landhaus” ze zniewalającą swoim urokiem salą herbową.

Zadzierałam głowę do góry, podziwiając na suficie malarstwo iluzjonistyczne.

Liczyłam herby na ścianach, próbując sprawdzić, czy jest ich 665, tak jak podaje przewodnik. Szukałam też polskich herbów. Z tym liczeniem i polskimi herbami nie mogę zameldować pozytywnych rezultatów, bo w którymś momencie zrezygnowałam.

Za to wyprawa na riwierę austriacką definitywnie się udała 😊. Z Klagefurtu jest blisko do Słowenii i do Włoch. My zdecydowaliśmy wybrać się do zamku Sonnenburg we włoskim Południowym Tyrolu.
Przeczytaj też, jak doszło do wyprawy na zamki austriackie Portal podróżniczy Anonimowy.pl oraz moje poprzednie wpisy o zamku Durnstein, Bernstein i Kapfenstein.
Zarejestruj się i dołącz do naszej społeczności
Komentarze